Był taki czas, że prawie każda moja rozmowa z koleżankami – mamami, kończyła się narzekaniem, jak to mi ciężko i źle, bo się nie wysypiam, bo kawę zimną piję i tak dalej. Podejrzewam, że w niejednym wpisie marudziłam, jak to jest niedobrze młodej mamie. O czym byśmy nie rozmawiały, taka nutka jojczenia musiała się wkraść.
Boże dzięki Ci, że w końcu upuściłeś coś na moją głowę i mi przeszło, bo prawie zostałabym królową marudzenia, na swój ciężki los. Pewnie, są takie dni, że chce sie walnąć na łóżko i powiedzieć: dziecko odejdź na bok, są też dni zwątpienia, dni kiedy chcę pospać pół dnia dłużej i wiele innych. Ale dziewięćdziesiąt procent moich dni, w kórych jestem mamą, to samo dobro płynące z faktu posiadania dziecka.
Mam wrażenie, że my- mamy, wzajemnie nakręcamy się do marudzenia. Że to tak głęboko siedzi w kulturze, w takim postrzeganiu, że wychowywanie dziecka to ciężki obowiązek. A przecież tak nie jest, prawda? Swoją drogą nie dziwię się dziewczynom, które jeszcze dzieci nie posiadają, że są wystraszone, bo jakie mają być kiedy nasłuchają się jak to jest, źle, a cżłowiek niewyspany, skórki zjada, zimną kawę pije, cycki do pępka, rozstępy i kilogramy, których nie można się pozbyć.
Bycie mamą to nie obowiązek, to nasz przywilej. To najlepsze, co mogło nam zdarzyć się. Mały człowiek, którego wychowujemy wynagradza nam wszystko, to , czego doświadczamy każdego dnia. Czy naprawdę jest wart tego, żeby wiecznie narzekać na czas, który mu poświęcamy? Może zamiast marnotrawić cenne sekundy z tego małego życia, które już niedługo samo pójdzie w świat, lepiej przekuć je na zabawę, wychowywanie zarówno emocjonalne, fizyczne?
Dochodzi do mnie, że za bardzo skupiałam się na sobie, zapominając o tym, że macierzyństwo to nie tylko ciężka praca, ale przywilej i radość, która spotkała właśnie mnie. I Was też dziewczyny, na co więc my narzekamy?
To my, kobiety, mamy, i, jakby nie patrzeć, pierwsi mentorzy wprowadzam swoje dzieciątka w świat. Uczymy je wszystkiego, pokazujemy jaką drogę ma obrać, pokazujemy dobro i zło, łapiemy każdą lezkę i zapamiętujemy cenny uśmiech, który nam dają. Dzieci patrzą we nas, jak w lusterko, nie chciejmy więc by widziały skrzywioną i zdenerwowaną twarz mamy. Macierzyństwo jest proste i może być zabawą. Jako mamuśki, dajemy im korzenie i skrzydła. Korzenie to miłość, a skrzydłami jest pewność siebie. Z takim bogactwem dolecą daleko w swoim szczęśliwym życiu.
Moje dziecko każdego dnia uczy mnie macierzyństwa, takiego prawdziwego. Ze śmiechem i ze łzami. Ze złością, czasem ze swoim, czasem z moim krzykiem ( tak na przykład dziś, kiedy wjechała mi hulajnogą prosto w kostkę..), z codziennymi plusami, minusami, troskami i żalami. Ale to jest właśnie to macierzyństwo, którego chciałam. 100% życia. Prawdziwego życia.
A marudzenie przekujmy w żart. I śmiejmy się z tego, bo za chwilę już nas nie będą tak potrzebować. Wtedy dopiero będziemy miały na co narzekać… 😉
I kocham ją w tym kolorze czapki, po prostu kocham! <3
Czapa – SplotPlot
Komin – Auchan
Kurtałka, spodnie i torebeczka – Zara
Pingback: Czego nauczyło mnie moje dziecko- podsumowanie - Mutrynki.pl()