Początki roku zawsze przynoszą podobne odczucia. Kiedy zapisuję datę, ciągle mi się wydaje, że wpisałam zły rok, a wbicie się w poświąteczną rutynę dnia codziennego sprawia mi tyle trudu, jakbym przespała ostatni miesiąc. Ale chyba właśnie o to mi chodziło, o zwolnienie tempa i cieszenie się tym, co jest tu i teraz.
Postanowiłam, że nie będę planować roku i tego się trzymam. Nie narzuciłam sobie żadnych musów, żyjemy dniem codziennym i wychodzi to całkiem świetnie. Układam sobie dni tak, by, zadudni teraz korporacją, plany były ambitne, ale możliwe do zrealizowania. W końcu nie zawalam, bo myślałam, że w jeden dzień przeniosę górę, a w drugi złapię słońce. Mam czas, bo zwyczajnie się zorganizowałam, z planerem w ręce. Zapisuję co muszę, co mogę i co dobrze by było, odhaczam i jestem szczęśliwa. Wszyscy są.
Ostatnio poszukiwałam kombinezonu, bo przecież zima nastała. Znalazłam, po bojach, wędrówkach po sklepach, w których miłe panie odpowiadały coś w stylu : kobieto, w styczniu to już resztki, zaraz wiosenne kolekcje wchodzą.. Ale znalazłam, ostatni czekał, wisiał samotny, przeceniony. Pojechał ze mną do domu.
Liwia ubrała trzy razy. W tym dwa razy, po pięciu minutach, postanowiła, że już nie chce się bawić na śniegu. Więc cały jeden raz wygłupialiśmy się na dworze. I skończył się śnieg. Kocham zimę. 🙂
Kombinezon – Enfant
Czapy i szale – Zara
Buty – Bartek